Ukochany Wołyń. Nostalgia Danuty Siwiec

Ukochany Wołyń. Nostalgia Danuty Siwiec
  1. Новина відноситься до:

Wołyń – historyczny kraj wielu narodów leżący na skrzyżowaniu historii różnych państw. Niespokojne wydarzenia XX wieku doprowadziły do wytyczenia nowych granic: fizycznych między państwami i kulturalnych między narodami. Wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów.

Wydanie o historii Łucka i Wołynia «Kroniki Lubarta» prezentuje serię publikacji wspomnień Polaków, którzy szczerze kochali Wołyń, swój dom, ale dzisiaj mieszkają poza nim.


«Wołyńska nostalgia». Wspomnienia Danuty Siwiec

Jestem Wołynianką. Wychowywałam się wśród cudownych, wołyńskich krajobrazów, w kresowym, patriotycznym domu moich dziadków Pauliny i Franciszka Czyżewskich w Podhajcach, dlatego chcę opowiedzieć o wsi wołyńskiej, aby ocalić od zapomnienia to, co bezpowrotnie zniknęło z wołyńskiego krajobrazu.

Opisuję to, co latami słyszałam od rodziny, mojego dziadzia, świetnego narratora, który potrafił tak plastycznie opowiadać, że jak żywe wydawały się nam sceny z Wołynia. Będzie to też relacja z moich «doświadczeń», to znaczy to, co widziałam sama wokół siebie. Byłam dzieckiem, a pamięć dziecka stanowi zagadkę, którą chcą zgłębić naukowcy, bo bardzo często dziecko zapamiętuje nawet to, co umknęło uwadze dorosłych. Ktoś powiedział: «Czas zaciera wszelkie ślady» - tych jednak nie sposób zatrzeć.

Idąc po starych śladach, dzielę się znanymi mi realiami.

Zdjęcie mojej wołyńskiej rodziny wykonane w Równem

Ze spisu ludności z lat 30 ubiegłego wieku wynika, że aż 79,4 procent Wołyniaków zajmowało się leśnictwem i rolnictwem. Po odzyskaniu niepodległości po 1918 roku na Wołyń do polskiej ludności zamieszkującej od stuleci tę ziemię zaczęli przybywać osadnicy wojskowi i cywilni z różnych regionów Polski, a nawet z innych krajów. Ludzi przyciągały rozległe przestrzenie, urodzajne ziemie, bogate lasy i urokliwe krajobrazy.

Ziemia Wołyńska była domem dla Ukraińców, Polaków, Żydów i innych nacji. Te różne narodowości żyły w zgodzie ze sobą i w harmonii z urzekającą pięknem przyrodą. Ich dzieci siedziały w czteroosobowych szkolnych ławkach, a w miastach stały obok siebie kościół, prawosławna cerkiew czy też żydowska synagoga. Małe miasteczka były przeważnie opanowane przez Żydów, a prócz typowych polskich wsi (Dębowa Karczma) były całe kolonie czeskie (Malowana), niemieckie (najwięcej w okolicach Łucka), były też wsie ukraińskie i mieszane, tak jak Podhajce, w których mieszkaliśmy.

Zanim jednak zacznę opowiadać o naszej wsi, wrócę do wspomnień z Łucka.

Mieszkała tu liczna rodzina mojego dziadzia. Na Boże Narodzenie i Wielkanoc zjeżdżały się do stolicy województwa nasze rodziny, zamieszkałe w różnych wołyńskich miejscowościach. Zabierano mnie wczesnym rankiem na rezurekcję w katedrze. W czasie nabożeństwa rozlegały się w kościele piękne trele kanarków. Mnie, dziecku, wydawało się, że to żywe ptaszki, bo nie tylko pięknie śpiewały, ale też poruszały skrzydełkami.

Łuck w okresie międzywojennym. Źródło: Światowid nr 2 (544) - 12.01.1931, str.24

A prawda była taka, że organista uruchomił urządzenie pneumatyczno- mechaniczne, które nie tylko wpuszczało powietrze do kilku wysoko brzmiących piszczałek, ale i poruszało skrzydełkami rzeźbionych w drewnie ptaszków.

Nasze Podhajce leżały w odległości około trzech kilometrów od miasteczka Targowica nad Ikwą, w gminie Jarosławice, w powiecie dubieńskim. Była to wieś ukraińska, w której żyło kilkanaście rodzin polskich. Zabudowania dziadków znajdowały się tuż przy bitym trakcie Łuck — Dubno, w pewnym oddaleniu od wsi i ukraińskiego chutoru. Obie te narodowości — Polacy i Ukraińcy, ze wsi i chutoru — szanowały się nawzajem.

 Chrzcili i żenili swoje dzieci, byli dla siebie świekrami i kumami. Zdarzały się bardzo często małżeństwa mieszane. Sąsiedzi zapraszali się w gości przy różnych okazjach, a także w czasie świąt katolickich i prawosławnych. Wieczorami, po ciężkiej pracy, zbierali się na wieczorki, rozmawiali ze sobą serdecznie, ale najczęściej wieczorową ciszę urozmaicały piękne śpiewy w obu językach.

Czasopismo w obu językach. Źródło: Chelmska Biblioteka Publiczna

Biegałam po lesie i polach, a najbardziej lubiłam sprawdzić czy mi buty nie przeciekają. Gdy było ciepło, mogłam eksperymentować na bosaka. Wiadomo, jak wyglądałam, a szczególnie jak wyglądały moje nogi, gdy błoto zaschło. Nie pomagały żadne upomnienia, ale i z tym sobie poradzono. Przy domu rosło dużo słoneczników, gdy wybrano z nich ziarenka, pozostałość suszono i tym ostrym «środkiem kosmetycznym» szorowano mi nogi - nic przyjemnego!

Opisując wiejskie wołyńskie realia, nie można zapomnieć o zimach. Nie ma porównania do tych polskich, gdy jeśli śnieg napadał po kolana - już narzekamy. A na Wołyniu?

Zasypywało wszystko: drogi, pola, lasy, domy po sam dach, a nawet komin w niskich chatach. Dwaj wujkowie - Jan i Stefan - zanim rozpoczęli odśnieżanie podwórza, musieli najpierw uporać się ze śniegiem, który wdarł się do sieni. Gdy już sień była wolna od śniegu, kopali «tunele» przez podwórze, aby dostać się do obory, stajni, kurnika, stodoły. Gdy już szlaki na podwórzu były przetarte, szło się do chudoby jak kanionem, bo po obu stronach ścieżek piętrzyły się zwały śniegu, przekraczające swoją wysokością najwyższego człowieka.

Widziałam ten mój ukochany Wołyń szczerymi oczami dziecka. Cokolwiek robię, tymi samymi oczami widzę urokliwe krajobrazy mojego dzieciństwa. Wołyń to moje życie, moje tęsknoty, moja miłość. Łza w oku się kręci, gdy to wszystko wspominam, a moja wołyńska nostalgia będzie ze mną do końca moich dni.

Jestem dumna, że pochodzę z bogatej, uroczej wołyńskiej krainy.

Підпишіться на «Хроніки Любарта» у Facebook та Вконтакті.

Коментарі