Wołyń – historyczny kraj wielu narodów leżący na skrzyżowaniu historii różnych państw. Niespokojne wydarzenia XX wieku doprowadziły do wytyczenia nowych granic: fizycznych między państwami i kulturalnych między narodami. Wiele osób zostało zmuszonych do opuszczenia swoich domów.
Wydanie o historii Łucka i Wołynia «Kroniki Lubarta» prezentuje serię publikacji wspomnień Polaków, którzy szczerze kochali Wołyń, swój dom, ale dzisiaj mieszkają poza nim.
«Ostatnia noc wolności». Ryszard Siewierski
Nazywam się Ryszard Siewierski. Poniżej jest krótki wycinek z mojego 11-letniego życia na Wołyniu w Kowlu nad Turią.
Ta tragicznie smutna noc zaczęła się już 4 lata wcześniej, 12 maja 1935 roku. Powód: śmierć Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. Kraj okrył się żałobą. Miasto Kowel smutne od żałoby i kiru. Miałem wtedy 10 lat; byłem uczniem siedmioklasowej szkoły powszechnej im. Tadeusza Kościuszki w Kowlu. Byłem zuchem w gradacji: zuch, harcerz, orlęta i strzelec.
Autor niniejszego wspomnienia w Kowlu 1939 roku. «Proszę zwrócić uwagę na szkolny mundurek, a szczególnie na czapkę, gdzie udało mi się nosić orła i biało-czerwony pasek do roku 1942» – tak skomentował to zdjęcie w 2011 roku Ryszard Siewierski
Na akademii żałobnej w szkole powszechnej im. prof. Ignacego Mościckiego, zadałem pytanie prelegentowi:
– Druhu, kto nas obroni przed bolszewikami?
Pada odpowiedź: 50 Pułk Strzelców Kresowych z generałem Juliuszem Drapellą. Taka jednostka stacjonowała w Kowlu.
Na zakończenie akademii zabrzmiał marsz żałobny:
«To nieprawda, że Ciebie już nie ma.
To nieprawda, że jesteś już w grobie.
Chociaż płacze dziś cała polska ziemia,
Cała Polska ziemia dziś w żałobie».
Miałem starszego brata Tadeusza, który był działaczem Związku Strzeleckiego w Kowlu, a później był żołnierzem kowelskiej jednostki. On to po raz pierwszy zabrał mnie na strzelecką, patriotyczna akademię, gdzie chór śpiewał pieśni z których trzy mnie urzekło:
Pierwsza:
«Uli-duli,
A jeżeli padnę od kuli,
Pokłońcie się mojej matuli,
Pokłońcie się tacie i ziemi,
Powiedzcie, żem tęsknił za nimi».
Druga:
«Nie dbam jaka spadnie kara,
Mina, Sybir czy kajdany
Zawsze ja wierny poddany
Pracować będę dla cara».
Trzecia:
«Naprzód, drużyno strzelecka,
Sztandar do góry swój wznieś!
Żadna nas siła zdradziecka
Zniszczyć nie zdoła, ni zgnieść».
ostatnia noc 2Czas szybko leci; akademie, defilady trzecio-majowe, a szczególnie wielkie, błękitne manewry wojska, z defiladą w Łucku dają przekonanie, że nie oddamy «ani guzika».
Ulica Łucka. polona.pl
Zbliża się rok 1939. Mieszkamy blisko dworca PKP przy ulicy Dąbrowskiego. Jest to ośrodek kolejowy; pięć budynków murowanych i dwa baraki.
Ciekawa stacja kolejowa w Kowlu. Widziała ona wiele wojen, transporty żołnierzy do niewoli, cywili na Syberię żołnierzy sowieckich na fińską wojnę w latach trzydziestych.
Ulica biegnie równolegle z torami. Jest tam także noclegownia obsługi transportu PKP. W sierpniu nasilają się niepokojące informacje w gazecie «Dzień dobry» i Polskim Radiu, o zagrożeniu wojennym. Jedyne radio jest w naszym posiadaniu; słuchający ludzie nie mieszczą się w mieszkaniu. Ojciec wystawia radio na parapecie okiennym. Słuchacze zbierają się w ogródku, jest piękna pogoda. Niepokój budzi zwiększony ruch na stacji PKP w Kowlu. Jest to stacja węzłowa, dwustronne perony, wejście na stację tunelem. Na bocznicach kolejowych zatrzymuje się wiele transportów kolejowych. W końcu sierpnia kolega woła:
– Rysiek, chodź, na rampie ładuje się Wojsko Polskie.
Jestem na rampie:
– Panowie – gdzie jedziecie?
– Na wojenkę, bić Hitlera!
Zaglądamy do niektórych wagonów kolejowych; przegania nas żandarmeria.
Na drugi dzień idziemy na sąsiednią ulicę Kołodnicką: tam starsi kopią zygzakowate rowy przeciwbombowe. Wieczorem ojciec poucza, że jak będą naloty, to żeby nie wchodzić razem do jednego rowu, aby bomba nie zabiła nas wszystkich; było nas 7 osób.
Są już uciekinierzy z Poznania, Bydgoszczy, Śląska. Zmęczeni idziemy spać.
Pierwszy wrzesień 1939 rok. Budzi mnie wielki huk. Jest godzina 6 rano. Wybiegam w majteczkach na podwórko, gdzie jest sporo ludzi. Krzyczą: Wojna !!
Kolejarze proszą o włączenie radia, mama to robi, bo nie ma ojca. Radio potwierdza, że Niemcy napadli na Polskę i bombardują cały kraj – podaje komunikaty i «uwaga nadchodzi». Jedna bomba spadła przy ulicy Kołodnickiej, inne podobnie na «drugi Kowel» i miejscowość Koszary. Niemcy mieli stare mapy, wg. których były tam składy amunicji.
Rano przyjeżdża mamy brat z Radomia. W Kowlu robi się tłok. Ludzie otwierają wagony, kradną szynki, obuwie i spirytus z cystern. Nikt na to nie reaguje. Są informacje, że drugi silny opór Wojska Polskiego przeciwko Niemcom, będzie na rzece Bug.
Dworzec kolejowy, polona.pl
W obawie przed bombami, uciekamy trzy kilometry od Kowla, do lasu. W lesie jest sporo ludzi, zatrzymują się rozproszone, małe oddziały wojska z bronią i bez broni. Są to oddziały stacjonujące bliżej sowieckiej granicy.
Wieczorami wracamy do miejsca zamieszkania; nalotów niemieckich już nie ma. Ojciec z transportem pojechał do Lwowa. W mieście bezprawie, tysiące uciekinierów przed Niemcami z całej Polski. Wielu ludzi rabuje transporty kolejowe. Na ulicach miasta cywilne grupy Ukraińców i Żydów z czerwonymi opaskami zatrzymują polskich żołnierzy, zabierają broń, pasy, plecaki, niektórym buty saperki.
Na stacji PKP spotykam uciekinierki: lekarkę i dwie pielęgniarki z kolejowego szpitala w Brześciu nad Bugiem. Przyprowadzam je do domu, gdzie matka udziela im pomocy w dalszej podróży do Rumunii. Są to współpracowniczki doktorów: Leble, Turowskiego i Dąbrowskiego, kowelskich lekarzy. W domu przewija się wielu polskich żołnierzy, którzy przebierają się w cywilne ubrania. Matka piecze kury, ja na rowerze odwożę na podane adresy. Nie wiem, kto tym kierował; podejrzewam, że to ci, którzy w późniejszym czasie pomagali nam w ucieczce przed NKWD.
Ojciec powraca ze Zdołbunowa. Był tam jako konduktor transportu kolejowego. Odwiedza go zasłużony legionista pan Nieckula. Zaczęli niszczyć posiadane fotografie i dokumenty. Ojciec należał do Federacji Kolejowców Polskich. Zaczęli od orła haftowanego złotymi nićmi, który otrzymał jako nagrodę i wisiał na ścianie. Został owinięty ceratą i włożony do słoja, który wieczorem matka zakopała w ogródku przed oknem. Wszystkie zdjęcia i pisma, za wyjątkiem metryk mamy, ojca i dzieci, zostały spalone.
16 września 1939 roku, ojciec uciekł z Kowla. Mama powiedziała, że żyje, ale daleko wyjechał.
Rano 17 września 1939 roku, zobaczyłem trzy samoloty, które leciały nisko. Na skrzydłach miały sowieckie gwiazdy i zrzucały ulotki nawołujące do buntu przeciw oficerom Wojska Polskiego i polskich panów. To jeszcze nie była ostatnia noc wolności.
Kiedy znalazłem się na ulicy Kołodnickiej, zobaczyłem masę sowieckiego wojska. Przez połowę dnia szli żołnierze, którzy byli podobni do band. Różne czapki ze szpicami i gwiazdami, płaszcze na dole postrzępione, na plecach wiszące worki na sznurkach, nietypowe wielkie karabiny typu «Libela», różne buty; brezentowe, walonki i kamasze.
Co jakiś czas na koniu jechał oficer. Na ulicy siedziałem około czterech godzin i nie widziałem żadnego samochodu.
Oficerowie byli bez dystynkcji, tylko na klapach płaszczy i marynarek posiadali kubiki, prostokąty, kwadraciki czerwonego koloru. Szło tysiące żołnierzy. Zrozumiałem, że bolszewicy napadli na Polskę, ale cieszyłem się, że to taka armia, z którą da sobie rade polski żołnierz.
Późnym wieczorem, przy naszych domach zatrzymał się jakiś oddział sowieckiego wojska; zagrała harmoszka i usłyszałem śpiew:
«Jeśli zawtra wajna
Jeśli zawtra pachod
My siewodnia pachodu gatow
Pomniał psy atamany
Pomniał polskije pany
Pomniał ruskije naszi sztyki».
Zrozumiałem wtedy, że noc z siedemnastego na osiemnastego września 1939 roku, będzie moim «Ostatnim dniem Wolności».
Napisał w marcu 2011 roku
Ryszard SIEWIERSKI, Radom